Katalonia po raz pierwszy. Montserrat

      Nie byłbym sobą gdybym wyjeżdżając w jakąkolwiek podróż spędził cały wyjazd w jednym miejscu, a tym bardziej w mieście. Nawet jeśli ma to być uwielbiana przez turystów Barcelona. Nie ma mowy. Ileż można się wpatrywać w dziwactwa Gaudiego? W końcu Katalonia - bo o niej mowa - to przecież nie sama Barcelona. Region ma sporo do zaoferowania. Moich przyjaciół, którzy ruszyli ze mną (Artura i Jowitę) przekonałem w trochę dyktatorskim stylu do planu wyjazdu :) Siedem dni pozwoliło nam na mały rekonesans tego regionu Hiszpanii, którego część mieszkańców usilnie dąży do niepodległości.    
      Późna jesień 2016 r. Na plażowanie za zimno, a w wyższe góry nie mamy ubrań i w sumie trochę za daleko. Jedziemy więc do Montserrat. Trochę wbrew sobie i w odróżnieniu od dotychczasowych wyjazdów nie miałem szczegółowo zaplanowanego pobytu. Jak na ogół lubię być przygotowany, tak brak czasu zrobił swoje. Może i dobrze. Więcej spontaniczności nie zaszkodzi :)
     Późnym wieczorem lądujemy na lotnisku w Barcelonie. Wypożyczamy autko i ruszamy na północ. Pogoda nie napawa optymizmem. Przed oczami miałem ulewne Bergamo sprzed roku. Brrrr. Obawiałem się, iż wiele stracimy przez ulewny deszcz bo większość planowanych przeze mnie atrakcji znajdowała się pod chmurką. Na szczęście obawy się nie sprawdziły. Po porannym śniadanku u sympatycznej włoszki - nic nie szprechającej po angielsku - czas na docelową przygodę dnia. Przemierzamy kilkanaście kilometrów malowniczą górską trasą i meldujemy się pod pięknie położonym benedyktyńskim klasztorem, do którego pielgrzymuje rokrocznie tysiące wiernych. Pochodzący z X wieku obiekt stanowi nie tylko punkt docelowy dla pielgrzymek ale i punt startowy dla pieszych wędrówek po okolicznych wzgórzach. Na drugą z tych opcji zdecydowaliśmy się i my. Nisko wędrujące chmury nie pozwoliły nam cieszyć się takimi widokami, z jakich teren ten słynie przy bezchmurnym niebie. Niezniechęceni przelotnymi opadami pokonaliśmy szlak na szczy Sant Jeroni rozpoczynający i kończący się pod klasztorem.   
  
  

 
Oprócz pobudek architektonicznych, duchowych czy przyrodniczych jedną z przyczyn podróży w to miejsce jest chęć skorzystania z kolejki linowej albo szynowej dowożących ludzi pod klasztor, co samo w sobie jest ponoć ciekawą atrakcją. Jako, że my przemieszczaliśmy się autem atrakcji nie sprawdziliśmy. Późnym popołudniem udaliśmy się na północ regionu do miejscowości Vic. Tam też mieliśmy mieć nocleg. 

2 komentarze:

Zachęcam do komentowania:)