Boliwijskie bezdroża cz. 2 - Laguny i wulkany

      Zamknijcie oczy. Wyobraźcie sobie piasek i żwir ciągnące się po horyzont. Gdzieś w oddali majestatyczny, wygasły wulkan. Obok was przechadzają się dumne lamy i brodzące w burgundowych wodach lagun flamingi. To, co zobaczyliście w waszej wyobraźni to w zasadzie najprostsza odpowiedź na pytanie, dlaczego tak właściwie wybrałem się w to pustkowie. W takich miejscach dostrzegam piękno otaczającego świata. Piękno, które leży w prostocie tego na co patrzę. Piękno działające jak magnes i uzależniające jak narkotyk. 
      Drugi dzień pustynnej przygody to dalszy ciąg ochów i achów. No bo jak nazwać dzień, w którym widoki, na które spoglądasz już od samego rana, powodują uśmiech od ucha do ucha. Krajobrazy obok których nie da się po prostu przejść obojętnie. Właśnie świadomość, że gdzieś na drugim końcu świata istnieją miejsca tak oszałamiające jak te, które tu widziałem, mówi mi "wstań i zobacz co tracisz siedząc w domu".

Dolina księżycowa i dawny lodowiec Chacaltaya - burza z gradem na wysokości 5 tys. metrów

      W okolicach La Paz jest trochę ciekawych miejsc do zobaczenia. Na wszystkie nie miałem czasu. Musiałem się więc na coś zdecydować. Wybór padł na dawny ośrodek narciarski Chacaltaya i dolinę księżycową.  Dotarcie samemu w krótkim czasie do tej pierwszej atrakcji - położonej około 30 km od LA Paz - do najprostszych nie należy. Dlatego też zakupiłem wycieczkę, która obejmowała odwiedzenie obu wspomnianych miejsc.  
Pierwszy punkt to Chacaltaya - dawny ośrodek narciarski.

Tam gdzie zrodziło się słońce - Isla del Sol na jeziorze Tititaca

      Jeszcze jako małe dziecko lubiłem legendy. Czytać bądź słuchać. Zresztą, kto nie lubił. Fragment jednej, nie wiedzieć dlaczego utkwił w mej pamięci. Tayta Inti - bóg słońce - zrodzony w toni jeziora Tititaca, dał początek całej Inkaskiej cywilizacji. Tyle zapamiętałem z dzieciństwa. Tylko tyle i aż tyle. Tylko - bo mówi w sumie to niewiele. Aż - bo pamięć o tej legendzie popchnęła mnie ku Isla del Sol - wyspie słońca. Coś co sprawiło, że choć na chwilę zapragnąłem postawić stopy na tej wyspie i spojrzeć w wyłaniające się z tafli jeziora słońce.

LA PAZ cz. 2 - miasto na wysokości

Myślę, że do odwiedzenia La Paz przekonałem was już poprzednim wpisem. Choćby z uwagi na te "kolorowe jarmarki" na targu czarownic. Teraz pokaże wam, jak wygląda samo miasto. Wędrowanie po nim trochę męczy. I nie mówię tego w przenośni. Spacer po nim nieodłącznie związany jest z pokonywaniem szeregu wzniesień. Same w sobie nie byłyby tak uciążliwe gdyby nie poleżenie miasta na wysokości od 3,2 do 4,1 tys. m.n.p.m. Ma to z pewnością jedną zaletę. Zwłaszcza dla takich pędziwiatrów jak ja. Mogłem dostrzec to, co przy szybkim kroku mi nieraz umyka.   

Hokus pokus, czary mary - targ czarownic w LA PAZ i jego niezłe towary

      Potrzebny wam jakiś naturalny medykament, którego nie dostaniecie w aptece? A może amulecik na szczęście? Jeśli tak, to to niesamowite, egzotyczne miejsce spełni wasze oczekiwania. Targ czarownic - Mercado de las Brujas. Każdy szaman - głównie panie - oferujący przeróżne specyfiki znajdzie coś na każdy wasz problem. Oprócz różnych ziołowych eliksirów czy afrodyzjaków możecie przykładowo nabyć mumifikowane płody lam. A po co? Po to, by rytualnie spalić bądź zakopać pod fundamenty nowo budowanego domu. Czego w końcu nie robi się dla zapewnienia sobie szczęścia. Dla jednych dziwactwo, a dla innych - jak ja - piękno kultury. Kultury w kraju, gdzie chrześcijaństwo daje radę współistnieć z pradawnymi wierzeniami. Np. w Pachamamę - inkaską boginię ziemi.

Szycha Kwiat w miejskiej dżungli - Sao Paulo - trochę niechciany przystanek

      Wyobrażacie sobie ponad połowę ludności naszego kraju w jednym mieście? Tyle mniej więcej ma cała aglomeracja Sao Paulo - największego miasta Ameryki Południowej. Wielomilionowe miasto nie ma specjalnie dużo do zaoferowania turystom. Tu się przede wszystkim pracuje na brazylijski PKB. Po przebrnięciu wielu relacji w Internecie, chciałem zwiedzanie go sobie nawet darować. Niestety, jak się przylatuje i odlatuje z jednego miasta  to najłatwiejsze to nie jest. Zwłaszcza, jak nie chce się ryzykować jakimiś obsuwami w planie podróży. Tak było w moim przypadku. Właśnie dlatego to taki trochę "niechciany przystanek". Jeden nocleg. Jeden dzień zwiedzania.

Mediolan i Bolonia - dwie włoskie perełki na trasie do wymarzonej południowej Ameryki


      Pierwszy samodzielny wyjazd. Pierwszy na tak długo. Pierwszy tak daleko. Lekkie podniecenie na samą myśl, że zobaczę to o czym marzyłem od dziecka towarzyszyło mi już od kilku tygodni.
Zanim jednak dotarłem na upragniony, południowoamerykański kontynent, musiałem, nazwijmy to zahaczyć o Włochy. Stąd właśnie miałem zakupione w obłędnie niskiej cenie bilety lotnicze. 
W tą podróż wyruszyłem sam. Bez mojej kochanej żony czy też innych towarzyszy. Z jednej strony szkoda, że sam, a z drugiej część mnie chciała czegoś takiego doświadczyć. Miliony ludzi tak właśnie przecież zwiedza świat. Podróżować samemu przez jakiś czas. Moja ponad trzytygodniowa przygoda właśnie się zaczęła. Zobaczymy jak to wyjdzie. 

      Włochy. Jakkolwiek turystycznej atrakcyjności na wysokim poziomie państwu w kształcie buta odmówić nie można, tak cenowo nie należy ono do moich ulubionych. Nie było ono jednak moim celem ale tylko przystankiem do czegoś grubszego. 
      Wyjątkowo paskudną, wręcz depresyjną pogodę w Polsce zamieniłem na słoneczny Mediolan i Bolonię.
Do Bergamo dotarłem z Warszawskiego lotniska Chopina liniami Wizzair. Dalej autobusem do Mediolanu. Pół dnia na zwiedzenie najważniejszych atrakcji. Dużo się tu rozpisywał nie będę - czyt. prawie wcale. Małe slajdowisko z tytułowych miasteczek.
 
 
 
 
 

 
 

Na ogół preferuje mniejsze, klimatyczne miasteczka. Dlatego też jeśli miałbym wybierać pomiędzy Mediolanem a Bolonią wybrałbym to drugie. Mniejsze, kameralne. Nie ma tu takiego natłoku wszystkiego. Taka subiektywna opinia.

W Bolonii polecam zjeść dobrą i niedrogą pizzę w pizzerii Pizza Casa. Serwują głównie pizzę na dowóz. Jako, że lokal malutki to spore ilości osób żywi się ich specjałami, spoczywając nawet na okolicznych krawężnikach.    

Po wieczornym spacerze uliczkami Bolonii padłem jak mucha. Następny dzień miałem niemal cały na zwiedzanie. Czas wykorzystałem należycie. Oczy patrzyły ale jakby nie widziały. Chyba dlatego, że myślami byłem już daleko. Lot do Sao Paulo odbywał się z przesiadką w Stambule. 10-godzinną przesiadką. Na szczęście linie Turkish Airlines zapewniały nocleg w porządnym hotelu co widać na ostatnich fotkach. Rano czekał mnie 13 godzinny lot do Sao Paulo. Ameryko nadchodzę!

Koszty:
79 zł - bilet do Mediolanu z wykupionym bagazem rejestrowym (0zł jeśli zebraliście złotówki na koncie Wizz)
5E autobus do Mediolanu
2,5E zakupy spożywcze
10E pociąg z Mediolanu do Bolonii
3,5E pizza
4 E pizza
20 Euro Hostel w Bolonii
1,5 Euro (chyba) autobus miejski w Bolonii
20 $ wiza do Turcji - ważna 90 dni