Rajska wyspa Ilha Grande - czyli jak Kwiat nie umie odpoczywać

Skąd taki tytuł się zastanawiacie? Już odpowiadam. Wyobraźcie sobie, że jedziecie na cudowną rajską wyspę. Wyspę nieskażoną żadnym samochodem. Wyspę, gdzie ponoć leży jedna z najpiękniejszych plaż na ziemi. I zamiast oddać się błogiemu leniuchowaniu tułacie się z miejsca na miejsce, szukając coraz to nowych doznań wzrokowych. 

Tak, przyznaję się. Niezbyt umiem leniuchować na plaży. Jeszcze rozumiem kilka godzin. Ale żeby tak cały dzień czy tydzień? Nie da rady. Musieliby mnie chyba związać. Przecież w tym samym czasie mogę zrobić tysiące innych rzeczy. Może gdyby moja codzienna praca polegała na przekopywaniu rowów łopatą miałbym inne spojrzenie. A tak, siedząc osiem godzin przed kompem mam na czas wolny inne spojrzenie.

Na wyspie spędzić miałem dwie nocki. Jeszcze przed podróżą zarezerwowałem tani hostel w środku dżungli. Okazał się strzałem w dziesiątkę. Z dala od turystycznej, bardziej gwarnej części wyspy. Miejsce, w którym przebywałem w zasadzie tylko wieczorem. Zmęczony palącym słońcem i wędrowaniem byczyłem się na hamaku i wsłuchiwałem w dźwięki lokalnej fauny. O zimnych napitkach nawet nie wspomnę :)
Na wyspę dotarłem wybierając easytransferbrazil (podróżowałem z Rio). Transport może i nie najtańszy ale wygodny i bez kombinowania z połączeniami. A tym przyznam już byłem trochę zmęczony.

Opcje na wykorzystanie pełnego dnia na wyspie miałem w głowie dwie. Treking na najwyższy szczyt wyspy albo "plażowanie" na Lopez Mendez. "Daj człowieku sobie siana z tymi górkami, mało Ci ich podczas wyjazdu? Rusz się na plażę!" - pomyślałem. Decyzja zapadła. Spróbujmy poplażować.
Szkoda tylko, że cel nie był wcale rzut beretem od mojego hostelu. Około dwu godziny treking przez dżunglę w jedną stronę by doświadczyć piaskowego raju gdzieś na końcu świata. Litry potu, jakie się ze mnie wylały zostały jednak wynagrodzone. Miejsce warte odwiedzenia bez względu na porę dnia i roku. Nawet dla takich antyplażowiczów jak ja. Jeśli dotrzemy tam przed południem mamy szansę mieć plażę tylko dla siebie. No prawie.

Po obowiązkowej kąpieli w słonych wodach Atlantyku mój organizm domagał się drzemki pod palmami. I nie mogłem mu jej odmówić. Obudził mnie po mniej więcej godzinie silny podmuch wiatru a właściwie piasku, który smyrał mój policzek. Jak w bajce. Może trochę nudnej ale jednak. Takie chwile nie są jednak dla jednej osoby. Człowiek chce się dzielić tymi pięknymi chwilami z ukochanymi. Nie smakują one tak samo gdy kosztujesz tego wszystkiego sam. Było to dla mnie kolejne jakże ważne doświadczenie, z którego wypadałoby wyciągnąć wnioski. Pierwszy nasuwa się sam. Drugim jest to, że nadal nie umiem dłużej leniuchować :)

  
 
 
 
 

Mój ostatni wieczór na wyspie upłynął w miłym towarzystwie krajanów, którzy zakotwiczyli w tym samym hostelu. Przede mną już ostatni etap południowoamerykańskiej podróży. Na koniec zostawiłem sobie pewną niewielką lecz niezwykle urokliwą miejscowość.