Rio de Janeiro - nic dodać nic ująć

      Jak dziś pamiętam jedną z pierwszych uwag jaką dostałem w dzienniku jeszcze w szkole podstawowej. "Kwiatkowski nie przestaje się śmiać i nie reaguje na upomnienia". Skąd taka uwaga? Otóż. Siedzimy na jakichś zajęciach. Gram z kolegą w państwa miasta. Wypada literka "r". Odczytujemy swoje miasta i kolega mówi - Rio Demenażejro. Wpadłem w dziki śmiech, którego nie mogłem powstrzymać.
"Kwiatkowski uspokój się" - mówi nauczycielka.
"Nie mogę" - odpowiadam.
"A to niby dlaczego?" - podniesionym tonem odpowiada nauczycielka.
"Bo siedzę z idiotą!" - rzucam bez zastanowienia.
Takim oto sposobem załapałem na prestiżową wzmiankę w dzienniku. Tą krótką anegdotą chciałem wam tylko pokazać co kojarzyłem kiedyś na hasło Rio de Janeiro. Teraz to się zmieniło. Mam swoje własne wspomnienia z Rio! I nikt mi ich nie odbierze. Wspomnienia z miasta, które chyba każda osoba, chciałaby chociaż raz zobaczyć na własne oczy. Czas na gorące Rio de Janeiro!
      Samolot z Iguazu wylądował w okolicach 17:30. Kiepska pogoda widziana zza okien samolotu przerodziła się w beznadziejną. Spadł tak ulewny deszcz, że miasto - a przynajmniej niektóre ulice - niemal stanęło. Dojazd z lotniska do hostelu w dzielnicy Botafogo zajął mi dłużej niż lot... Zmęczony i trochę poirytowany tymi korkami, w godzinach późnowieczornych dotarłem do hostelu. Na miejsce poznałem dwójkę rodaków, z którymi spędziłem miły wieczór. Nazajutrz z samego rana ruszyłem wspólnie z poznaną wczoraj Mileną w kierunku Corcovado - najbardziej rozpoznawalnego miejsca w Rio, gdzie znajduje się pomnik Jezusa Odkupiciela. Za moją namową wybraliśmy pieszą ścieżkę przez park Lage. Pozwoliło to na zaoszczędzenie trochę grosza, a i trekking przez południowoamerykańską dżunglę też będzie czymś nowym, czego chciałem doświadczyć. Droga na szczyt zajęła nam 1:40 godz. Wysoce prawdopodobne, że gdyby nie ja, Milena z pewnością wdrapała by się na górę szybciej. Wysoka wilgotność powietrza i temperatura oscylująca w granicach 30 stopni sprawiła, że lało się ze mnie solidnie. Wejście na szczyt kosztowało na 12 R$. Różnica w stosunku do kosztów kolejki czy busa nie mała bo około 40 R$. Widoki z Corcovado są niesamowite ale tylko pod jednym warunkiem. Musi dopisać pogoda. A ta potrafi być tam wyjątkowo kapryśna. Szczyt bardzo często otaczają obłoki ograniczające widoczność nawet do kilku metrów. 
 
Miejsce znane chyba każdemu ze zdjęć. Pomnik Chrystusa warto odwiedzić nie tylko z uwagi na niesamowite widoki czy sam pomnik. Wystarczy przysiąść i poświęcić chwilę na obserwację zachowania ludzi. A właściwie tego, jakie małpki potrafią z siebie zrobić pozując do zdjęcia. Wszystkie chwyty - dosłownie - dozwolone.
Po darmowej przejażdżce w dół - trochę takiej wysępionej ale w szczegóły wchodził nie będę - dostajemy się na jedną z najbardziej znanych, a kto wie czy i nie tą najbardziej - plaż na świecie - Copacabana. Miesiąc, w którym się tam znalazłem jest końcem lata. To i zbierające się na horyzoncie chmury sprawiły, iż nie musieliśmy przeciskać się w tłumie. Czas na relaksik na plaży. W zwyczaju nie mam nabywać niczego od obnośnych sprzedawców. Tym razem zrobiłem wyjątek. Tyle, że nie na pamiątki a coś do picia. Caipirinha. Niemal narodowy, orzeźwiający drink na bazie cachacy - alkoholu z trzciny cukrowej oraz limonki.
      Jedzenie w Brazylii przypadło mi do gustu. W końcu jestem typowym mięsożercą, a oni go nie szczędzą. Niestety tłuszcze też nie. Po sytym posiłku wieczór spędzamy spacerując w okolicach Głowy Cukru. Pogoda nie była najlepsza, dlatego też dostanie się na nią zaplanowałem na dzień następny. Zasłyszane historie o napadach w celach rabunkowych, w tym historia chłopaków, których poznałem w drodze powrotnej z Brazylii, sprawiają, że człowiek zastanawia się czy powinien się ruszać wieczorem z bezpiecznych hotelowych enklaw. Właśnie te obawy oraz solidne zmęczenie powstrzymały nas przed poznaniem nocnego życia Rio. Z perspektywy czasu trochę żałuję. To jednak powód by Rio odwiedzić ponownie. Zwłaszcza w okresie karnawału.   
      Jako, że Milena miała w planach lot do Iguazu, drugi dzień w Rio spędzałem już sam. Na początek wybrałem się na Lapę. Dzielnica Samby i nocnego życia. Niegdyś owiana złą sławą dziś już  spacyfikowana. Główne jej atrakcje stanowią XVIII wieczny akwedukt Arcos da Lapa, katedra Metropolitana de Sao Sebastiao o niebanalnym kształcie oraz Escadaria Selaron - czyli najbardziej kolorowe schody świata. Z odwiedzenia faweli zrezygnowałem. Wybrać się tam samemu nie miałem jaj. Płacić za zorganizowaną wycieczkę jakoś mi się nie widziało, a i czasu nie miałem najwięcej. 
 
       Następnym punktem na mojej trasie była druga sławna plaża Rio - Ipanema. To okazał się dobry wybór. Zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu niż Copacabana. Lepsze widoki i czyściej. Na popołudnie i wieczór wybrałem Pão de Açúcar - czyli Głowę Cukru. Monolityczną, kilkusetmetrową skałę, z której rozciągają się wspaniałe widoki na Rio. Niestety to dość kosztowna atrakcja (73 R$). Wjazd na szczyt odbywa się z przesiadką na mniejszej górce. Niestety w części zachodniej tej większej góry odbywał się remont, przez który najlepsze widoki na Rio odpadały. Właśnie dlatego na sam zachód słońca wybrałem właśnie niższą górkę.
 
 
 
      Zobaczyłem piękne Rio. Nie wszystkie marzenia z nim związane spełniłem. Aby się to stało muszę odwiedzić to miasto w okresie karnawału i pobujać się w rytmach samby. Bez tego moja ocena Rio nie będzie pełna. Mimo tego mogę stwierdzić, iż Rio to radość z życia. Żyj i baw się bo życie jest krótkie. Najlepiej obrazującym to stwierdzenie, zasłyszanym tekstem o życiu tam niech będzie żart, który wymyślili mieszkańcy Sao Paulo dla mieszkańców Rio de Janeiro. "Wiecie dlaczego Jezus na pomniku w Rio ma rozłożone ręce? Bo jak mieszkańcy Rio wezmą się do roboty to przyklaśnie!" :) 

1 komentarz:

Zachęcam do komentowania:)