Bajkowe krajobrazy jeziora Como

       To już w sumie moja trzecia wizyta w kraju pizzy. Trudno by było wymienić wszystkie powody, dla których ludzie kochają Włochy. Ja, jak to zwykle bywa podążam za pięknymi krajobrazami. A te wiedziałem, że znajdę nad jeziorem Como. W poprzednich postach wspomniałem, że pogoda w tym jesiennym euro-tripie nas nie rozpieszczała. Ten trend się niestety utrzymał. Następnym razem wykupię lepszy pakiet pogodowy.

    Po przylocie do Bergamo udaliśmy się na stację kolejową. Stąd po czterdziestu minutach jazdy pociągiem docieramy do Lecco, położonego nad wspomnianym jeziorem. Właścicielka zarezerwowanej kwatery odebrała nas na stacji. Na miejscu otrzymaliśmy komplet praktycznych informacji.

       Jak chęci zwiedzania mieliśmy spore, tak warunki ku temu niestety nie sprzyjały. Za cel wieczoru obraliśmy sobie więc napełnienie naszych żołądków prawdziwą, pyszną włoską pizzą. Co tu dużo ukrywać. Cena miała duże znaczenie.
Wybór padł na mały, kameralny lokal, będący jak się okazało, głownie pizzą na dowóz. Były tam dwa stoliki, gdzie mniej wymagający goście mogli pałaszować na miejscu. To, że wybraliśmy sobie mniej "wypaśny" lokal nie przełożyło się na jakość jedzenia. Zamówione przez nas pizze były wyśmienite. W moim odczuciu, najprostsza Margherita, czyli pizza z samym serem i sosem była lepsza niż niejednokrotnie spożywane pizze, przykryte szeregiem składników, zakupione w naszych rodzimych restauracjach. To nasza ostatnia atrakcja tego dnia.    
Najedzeni położyliśmy się spać. 
       Podobnie jak to miało miejsce w Ohrydzie, i tu obudziłem się z uśmiechem na twarzy. Powód był prosty. Słoneczko wdzierało się przez okiennice. Nie marnując czasu, zanim wstali moi znajomi, z którymi podróżowałem, wymknąłem się na mały spacerek. 
Po powrocie zjedliśmy wspólnie śniadanie w włoskim stylu. Dobrze, że właścicielka zostawiła pełną szafkę jedzenia dla takich łakomczuchów:)  

       Jezioro Como przypomina swoim kształtem odwróconą literę Y. Położone jest w malowniczym otoczeniu piętrzących się gór. Nie jest to jednak region dla ubogich. Znajduje się tu wiele posiadłości należących do znanych aktorów i innych osobach o zasobnym portfelu. Niestety w kilka godzin nie da się wszystkiego zobaczyć. Najwięcej wrażeń widokowych w możliwie krótkim czasie zapewniał rejs przez jezioro. Wykorzystując okno pogodowe, taką właśnie opcję wybraliśmy. Prom z Lecco do Vaernny z przesiadką w Bellagio kosztował nas 10,5 Euro na osobę. Półtoragodzinne podziwianie minęło błyskawicznie. 
 


       Nasza docelowa miejscowość - Varenna - do dużych nie należy. Spacer po niej wiele nam więc nie zajął. Czas na powrót do Bergamo, co do którego też mieliśmy pewne plany. Niestety musieliśmy je nie pierwszy już raz na tym wyjeździe zweryfikować. Pogoda miała inne.

       Jeśli wspomnę oberwanie chmury - jak dla mnie - to chyba będzie wystarczająco obrazowało to co nas spotkało na wieczornym spacerze po starym mieście Bergamo.  
Zmoknięci i zrezygnowani zaszyliśmy się w suchym hostelu. Moja trzecia wizyta we Włoszech na pewno nie będzie ostatnią. Z pewnością pozostaje pewien niedosyt. Z pogodą jeszcze jednak nikt nie wygrał. Z wszystkich planów tego wyjazdu zrealizowałem na szczęście więcej niż połowę. Dramatu więc nie było.
       Czego nauczyłem się po tym wyjeździe? Większej elastyczności. Tego, że dobrze mieć przygotowany plan B a nawet i C. Nie mówię oczywiście, że zawsze. Czasami lepiej dać się ponieść z wiatrem. Potrafi on przynieść niesamowite przygody, a to o nich chyba każdy z nas w głębi serca marzy.     
     

Kanion Matka oraz dwa światy Skopje

       Moje przekonanie o tym, co mnie zastanie w stolicy Macedonii było w sumie żadne. Nie nastawiałem się kompletnie na nic. Czasu też specjalnie za wiele na nie nie przeznaczyłem. Trochę mniej niż dobę. Miasto zaskoczyło mnie jednak pozytywnie.

Ochryda w Macedonii - pierwsze spotkanie z Bałkanami

       Małe schodki w naszym jesiennym tripie zaczęły się już od przylotu na lotnisko imienia Aleksandra Wielkiego, nieopodal Skopje. Miał tam na nas czekać właściciel mieszkania w Skopje, który zobowiązał się nas odebrać. Po piętnastu minutach przebierania nóżkami w tą i w tamtą stronę postanowiłem do niego zadzwonić. Rozmowa przebiegła mniej więcej tak:
Ja: Jestem ten i ten i czekam na Pana lotnisku. Gdzie Pan jest?
Właściciel mieszkania: Jestem w domu. Nie potwierdził Pan chęci skorzystania z transportu.
Ja: No jak nie jak potwierdziłem! Mniejsza o to. Weźmiemy taxi i dojedziemy sami.
WTF!? Umawiasz się z kimś, potwierdzasz, a on odwraca kota ogonem. Wiedziałem, że taxi kosztuje tyle samo (20Euro) co uzgodniona z nim kwota, więc wielkich problemów nie robiłem. Można było pojechać taniej ale zważywszy, że wybijała prawie północ nie widziało mi się już czekać ponad godzinę na autobus. Po godzinie kładliśmy się wygodnie w łóżeczkach.
       Prognozy pogody, które sprawdzałem przed wyjazdem nie były dla nas najpomyślniejsze. Miałem nadzieję, że się nie sprawdzą, jak to już miało nieraz miejsce w związku z niejednym moim wyjazdem - oczywiście na moją korzyść. Niestety tym razem było inaczej. Nie zdążyłem jeszcze oczu dobrze otworzyć, przeciągając się w wielkim łóżku, a już słyszałem krople deszczu obijające się o parapet.  "To tylko przelotny" - pomyślałem. Pudło. Lało do następnego dnia. 
       Celem na ten dzień było dotarcie do miejscowości Ohrid położonej nad jeziorem o tej samej nazwie. Na początku wspomniałem o schodkach. No właśnie. Schodkiem numer trzy (po problemach z noclegiem i pogodą) okazał się bus, którym mieliśmy odbyć około trzygodzinną podróż nad jezioro. O takich rzeczach jak szalona jazda kierowcy, charakteryzująca się przykładowo wyprzedzaniem na zakręcie - czego doświadczyłem już w Maroku czy Gruzji - chyba bym nawet nie wspomniał, gdyby nie oczy wielkości pięciozłotówki u moich znajomych z wrażenia (czyt. przerażenia) na poczynania naszego kierowcy. Mankamenty tej jazdy były dla mnie jednak inne. Otóż. Rozsiadłem się wygodnie. Wyciągnąłem nóżki i jedziemy. Nie mija kilometr a mi na twarz spada kropla. Co jest do cholery?! Opluł mnie ktoś? Nie opluł. Sufit nade mną okazał się nieszczelny. Dobrze, że były jeszcze wolne miejsca i mogłem się przesiąść. To nie był jednak koniec wrażeń z jazdy. Na jednym z ostrych zakrętów moje siedzenie - to pojedyncze w rzędzie pojedynczych siedzeń - odchyliło się do środka busa! I to w taki sposób, że przy ścianie busa, pod sobą widziałem światło pod busem! :) Nie no bez jaj! Podróżujący z nami Macedończycy uspakajali nas, że nie są to normalne warunki panujące w tym kraju. Obawiali się o naszą opinię o ich kraju. Na szczęście dojechaliśmy cali. Właśnie takimi schodkami różnią się podróże "zorganizowane" samemu od tych z biurem podróży. Tu nie masz podstawionego korytka pod nos. Nikt cię nie wsadzi i nie wysadzi z autobusu i nie poprowadzi za rączkę. Coś ci nie idzie to radź sobie człowieku sam. I to lubię :) Te właśnie małe i duże schodki to bezcenne doświadczenie, które zdobywamy. A dlaczego zaliczyłem do schodków deszcz? Ja jako osoba w miarę poukładana, na podróże często mam określony plan. Kiepska pogoda psuje ten plan więc zmusza do zmian. Uczy elastyczności :) A dlaczego napisałem zdrobniale schodki? Wszak żadna z tych sytuacji nie była prawdziwie problematyczna. Chciałem tylko zobrazować mój punkt widzenia:) Dość farmazonów. Wracamy do relacji :)

Na nocleg wybrałem obiekt Chardak Apartments. Był to jak się okazało strzał w dziesiątkę. Świetna lokalizacja. Dom położony na wzgórzu, w starej części miasta. Taras zapewnia świetne widoki. Gospodarzami było przesympatyczne macedońskie małżeństwo, dodatkowo mówiące bardzo dobrze po polsku. Na dzień dobry ugościli nas miło, rozgrzewającym trunkiem Rakija - taki nasz bimberek. Po krótkiej pogawędce, pomimo niesprzyjającej pogody ruszyliśmy na rekonesans. 

 

      W drodze powrotnej deszcz postanowił o sobie znowu solidnie przypomnieć. Na kolację poprosiliśmy Trajankę (gospodynię domu) o przygotowanie dla nas czegoś tradycyjnego. Wszak kulinarne poznawanie odwiedzanego kraju to nieodłączny element każdej podróży. Podano nam przepyszną potrawę z duszonych warzyw - ponoć 13 różnych! - z trzema rodzajami mięsa. Do tego sałatka szopska (ogórki, papryka, pomidory i słony ser owczy). Wszystko przepite czerwonym winem własnej produkcji właścicieli. Możecie sobie wyobrazić nasz wyraz twarzy. Buzia sama się cieszy. 
Zmoknięci ale najedzeni i szczęśliwi. Ostatnie spojrzenie na nocne, skąpane w deszczu miasteczko i zmęczeni padamy spać.
       Kolejnego poranka moje oczy dostrzegają promyki słońca przebijające się przez zasłonki. O tak! Jest pięknie. Żołnierska pobudka. Szkoda tracić czasu. Z wybrania się w góry, które miałem w planach musieliśmy jednak zrezygnować. Prognozy w dalszym ciągu nie zachęcały, a my nie byliśmy przygotowani na ewentualne, trudniejsze warunki w górach. Na pierwszy strzał wybraliśmy więc miejsce chyba najbardziej rozpoznawalne nie tylko nad jeziorem Ohrid ale i prawdopodobnie w całej Macedonii. Widnieje na początku tego posta. To cerkiew św. Jana Teologa w Kaneo. Sama w sobie może nie jest jakaś niesamowita. Ten status zapewnia jej to jednak otoczenie, w jakim ją zbudowano. Zanim jednak tam dotarliśmy mieliśmy okazję podziwiać cerkiew Plaoshnik, wokół której niestety trwają prace odbierające jej nieco uroku. 
Nieskazitelnie czysta woda jednego z trzech najstarszych jezior na świecie (po Bajkale i jeszcze jakimś tam), sięgającego trzystu metrów w głąb, przyciąga w sezonie mnóstwo turystów. Spacerując po brzegu wstąpiliśmy do jednej z knajpek skosztować lokalnego piwa. Niestety nas nie porwało.
  
  


Chcieliśmy zobaczyć Ohrid również od strony jeziora. Skusiliśmy się więc na mały rejs kilkuosobową łajbą. To świetna okazja do podziwiania fauny i flory. Woda była na tyle ciepła, że gdyby nie niezachęcająca temperatura powietrza wskoczyłbym bez wahania. 


 
 
 

Deszczowe chmury nadciągnęły ponownie. W czasie  największej zlewy schroniliśmy się w czymś na wzór budki dla ratowników. Gdy największy deszcz ustał ruszyliśmy zobaczyć ruiny zamku znajdujące się niemal przy naszym miejscu noclegu.
  
 Nasz smutek z powodu ostatniej nocy w tak pięknym miejscu utopiliśmy wieczorem w butelce wina, żegnając się serdecznie z Trajanką i jej mężem.


Następny dzień to nowa przygoda. Nasza to powrót do stolicy. Skopje i okolice czekają na nas. Ale to już w następnej części.

Praktyczne informacje i koszty:
Lot Bruksela-Skopje 42 zł
Nocleg w Skopje - 20 Euro/3 osoby
2 noclegi w Ochrydzie - 40 Euro/3 osoby
Bilet Skopje-Ochryda  -  450 denarów/os - 32 zł
Bilet Ochryda-Skopje - 450 denarów - 32 zł  Opłaca się kupić od razu bilet w dwie strony. Wyjdzie taniej (730 den)
Kurs łódeczką - 10 Euro/3 os
Wejście na zamek - 30 den/os (2,15 zł)