Cminda Sameba i jego wysokość Kazbek

Niemal każdy kraj ma takie miejsce, z którym go kojarzymy. Francja - wieża Eiffla. Egipt - piramidy. A co ma Gruzja? Stepancminda i klasztor Cminda Sameba (Świętej Trójcy). 

Zacznijmy od początku. Nocny pociąg z Zugdidi zatrzymuje się również na dworcu Didube w Tbilisi, co jest nam na rękę. Szósta trzydzieści rano. Pustka. Chcemy jechać do miejscowości Kazbegi, od 2006 r. noszącej nazwę Stepancminda. Pierwsza marszrutka rusza dopiero za kilka godzin. Kolejny raz podczas gruzińskiej podróży wybieramy taksówkę. Jest nas czworo. Składka po 20 lari od osoby. Po drodze kierowca zobowiązał się do zatrzymania w kilku ciekawych miejscach. Niestety pogoda w dalszym ciągu nie daje szans na piękne widoki. Pierwszym przystankiem była twierdza Ananuri pochodząca z przełomu XVI i XVII wieku. 


 
  
 
Dalsza droga wiedzie przez gruzińską drogę wojenną, prowadzącą przez góry do Władykaukazu. Po wjechaniu na wysokość około 2 tys. m. widoczność spadła nawet do kilkunastu metrów. Piękne widoki odłożone na później. 

Przed 10 rano meldujemy się w naszym guesthousie. Z dotarciem na miejsce noclegu wielkich problemów nie było. Czas na rekonesans wioski i jakieś zakupy. Właśnie. Będąc już w temacie zakupów. Inspekcja sanitarno-handlowa, jeśliby w ogóle istniała, miałaby ręce pełne roboty. Towary w sklepach, poza tymi świeżymi, jak chleb czy sery są w zdecydowanej większości przeterminowane. Tak, ciężko sobie to wyobrazić ale tak było. Niektóre nawet o dwa lata. Z produktów, dla których termin przydatności można powiedzieć nie obowiązuje, zakupiliśmy trzy litrową butlę wina. W sam raz na miły wieczór dla czterech osób. Najlepiej smakuje spożyty w plenerze. Mała degustacja i czas podjąć decyzję co robimy dalej. Wbrew pesymistycznym prognozom pogody na różnych portalach, wypogodziło się całkowicie. Decyzja była więc prosta. Ruszamy pod najbardziej rozpoznawalne miejsce w Gruzji. Pochodzący z XVI wieku prawosławny klasztor Cminda Sameba, położony na wysokości 2170 m n.p.m. Pod sam klasztor wjeżdżają terenowe samochody wożące wygodniejszych turystów. My wybieramy pieszą wędrówkę. Wedle informacji czekało nas max 1,5 godz. podejście skrótami. W praktyce zajęło nam godzinkę i piętnaście minut wliczając przystanki. Takiej wolności jak w Mestii już niestety nie odczułem. Miejsce piękne ale zbyt turystyczne.
 
 
 
 
Jednak po tym co tam widziałem nie dziwię się zainteresowaniu, jakim cieszy się to miejsce. Biorąc po uwagę walory krajobrazowe i łatwość dostania się niewątpliwie turystyczny hit kraju. Na miejscu spędziliśmy dłuższą chwilę. Naszą radość najlepiej obrazują chyba poniższe zdjęcia :)
 

Przez wyższe partie gór przewijały się chmury, zasłaniając widok na obiekt westchnień wielu alpinistów. Chcieliśmy go zobaczyć choć przez chwilę. Nasze prośby zostały wysłuchane. Warto było czekać. Cierpliwość jest cnotą. Zza chmur wyłonił się on. Jego wysokość - Kazbek. 5033 m. n.p.m. Są pewne miejsca na tej planecie, które zachwycają. Wydaje się wszak, że to tylko góra. Żadne dzieło sztuki. Obsypana białym, nie ginącym przez cały rok puchem, przeplatanej szarością wystających skał. Niżej zieleń budzącej się wiosny. Widok hipnotyzuje. Przetaczają się kolejny chmury. Nie zastanawiasz się co artysta chciał wyrazić tworząc dzieło. Po prostu patrzysz. Pragniesz wejść. Zdobyć.   
Schodząc do wioski podjęliśmy decyzję, iż wstaniemy wcześnie rano i ruszymy zobaczyć to niesamowite miejsce o wschodzie słońca. 4 :15 wychodzimy z domu. Gwiazdy na niebie dawały nadzieję świetnego spektaklu. Niestety pogoda miała inne plany. Gęsta mgła spowiła szczyt. Widoczność żadna. Powrót do domu i drzemka do śniadania o 9. Śniadania, podczas którego pierwszy raz jadłem zupę z ziemniakami i makaronem. Posiłki syte ale szału nie robią. Chyba zostaliśmy zbyt rozpieszczeni jadłem u Rozy w Mestii:) 

Przyszedł czas opuścić to piękne miejsce. Poranne mgły minęły, dzięki czemu mogliśmy ponownie obserwować majestatyczny szczyt w pełnej okazałości. Tu nasza czwórka się rozdziela. Agnieszka i Piotrek zostają jeszcze jeden dzień a my ruszamy zwiedzić stolicę Gruzji. Marszrutką za 10 lari dojeżdżamy do Tbilisi w zawrotnym tempie dwóch godzin i piętnastu minut - wliczając w to parominutowy przystanek w tak pięknym miejscu, jak na zdjęciach poniżej.   

Niebawem relacja ze stolicy.


Część pierwszą relacji z Gruzji możecie przeczytać tu: http://kwiatwswiat.blogspot.com/2015/05/svanetia-gorska-kraina-w-sercu-kaukazu.html






1 komentarz:

  1. Co za piękne miejsce.... W dodatku uroku dodają sami Gruzini, ich kultura oraz oczywiście podróż marszrutkami :)

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do komentowania:)