Jest jakiś rabat na Rabat? - w stolicy Maroka

      Lotnisko Rabat-Sale. Kontrola Paszportowa. Asia i Krzysiek przechodzą bez problemu. Moja kolej. Strażnik sprawdza wypełnioną kartkę i pyta:
Strażnik:  Czy tylko w celach turystycznych pan przyjeżdża?
Kwiat:  Tak. To zaznaczyłem.
Strażnik: A na pewno nie zamierza Pan u nas pracować?
Kwiat: Nie. Tylko turystyka.
Strażnik: Hmmm. Dobrze. Może Pan iść.
"A co ja mógłbym u was robić jak nie zwiedzać?" - pomyślałem.  

     Naszą przygodę zaczynamy od stolicy - Rabatu, położonego w północno-zachodniej części kraju. Mała mrzaweczka na powitanie. Nasz gospodarz (imieniem Belaid), który odebrał nas z lotniska, zapewniał, iż jutro ma się poprawić. Nie kłamał.
Samo lotnisko położone jest w miejscowości Sale sąsiadującej z Rabatem. Tu też mieliśmy nocleg. W jego cenie (nie najtańszego, jak na Maroko, ale co stolica to stolica) mieliśmy odbiór z lotniska oraz śniadanie. 
Smakowanie - dosłownie - czas zacząć. Na kolację zamówiliśmy Tajine - tradycyjną potrawę przyrządzaną w kilku wersjach: wegetariańska, z kurczakiem, z wołowiną czy też rybna. Podawana jest w stożkowatym, glinianym naczyniu o tej samej nazwie.



    Rano Belaid podrzucił nas kilka kilometrów bliżej Rabatu, skąd za 6 DH (2,28 zł) złapaliśmy tramwaj do centrum. Kasowniki nie były sprawne, więc ktoś na wzór naszego kanara zaznaczył nam na biletach jakiś ichni bohomaz - skasowane.


   Nasz spacer przez miasto rozpoczynamy od położonej na wzgórzu kasbhy Udaya. Niegdyś fortyfikacja obronna zamieszkiwana przez piratów, dziś stanowi magnes na turystów.



Pierwsze i ostatnie (w Rabacie) zachęcenie do skorzystania z usług przewodnika miało miejsce właśnie przy wejściu na teren kasby. Grzecznym i zdecydowanym "nie, dziękujemy" - "la szukran" po arabsku - podziękowaliśmy za ofertę skorzystania z usług. W szeregu wąskich uliczek możemy poczuć namiastkę - Szafszawanu - niebieskiego miasta w marokańskich górach Rif, do którego kiedyś mam nadzieję dotrzeć.


      W odnalezieniu się w tym, a także innych miastach Maroka, pomogła nam aplikacja Morocco - FREE Travel Guide - dostępna na google play. Z czystym sumieniem mogę ją polecić. Ma nie tylko informacje o zabytkach (nie najbogatsze ale zawsze) oraz przede wszystkim mapy offline z GPS - które poza niektórymi uliczkami w Medynie w Marrakeszu sprawdzały się bardzo dobrze. Nie raz oszczędziły nam zbędnego błądzenia. Za 5 dolarów można wykupić pełną wersję w pełnym opisami atrakcji i miejsc. Ja z tej opcji nie skorzystałem. 
     Skoro jesteśmy tak blisko oceanu nie wypadało choć przez chwilę nie spojrzeć w jego błękit i bezkres. 

        Ciepłe promyki słońca skłoniły nas do zdjęcia wierzchniego odzienia. Asia zdejmując kurtkę odsłoniła nagie ramiona. Z naprzeciwka, w naszym kierunku podążała para mieszkańców, mniej więcej w naszym wieku. Chłopak wbił swe oczy w mą małżonkę. Niestety nie na długo. Został spoliczkowany przez swoją partnerkę. Trochę się Asi głupio zrobiło. Kosztem komfortu przyodziała się bardziej. To w końcu my gościmy u nich a nie oni u nas. Można by rzec, że nie ładnie w brudnych butach się pakować do czyjegoś domu. 
        Podążając w kierunku Mauzoleum Mohameda V, nasza trasa wiodła przez medynę - takie nasze stare miasto.



      Mauzoleum Mohameda V położone jest w tym samym miejscu co wieża Hassana - będąca niczym innym jak nieskończonym minaretem, nieskończonego meczetu. Minaret, którego budowa rozpoczęła się w 1195 r. miał być największy na świecie. Podobnie jak budowany razem z nim cały meczet. No właśnie, miał. Śmierć sultana Yacouba al-Mansoura w 1199 r. wstrzymała budowę, której nigdy już nie wznowiono. Z 86 metrów, które miał mieć, wyszła połowa. No nie powiem. Gdyby cały kompleks, opierający się na 200 kolumnach został ukończony w całości, tak jak zamierzano, robiłby bez wątpienia niesamowite wrażenie. A tak jest mały niedosyt.
 
 

             Po drodze do ruin fortyfikacji Chellah poznaliśmy Oscara - sympatycznego kolesia z Turcji, który towarzyszył nam przez resztę naszej wędrówki po Rabacie.





      Ostatnim punktem na trasie, który chcieliśmy zobaczyć, była posiadłość króla Mohameda VI. Niestety, widzieliśmy tyle co nic, a nachodziliśmy się nie mało. Próby wejścia na ogrodzony wysokimi murami teren przez jedną z bram w czterech przypadkach kończył się fiaskiem. Czułem się jak biedak pukający od drzwi do drzwi w nadziei, że nas wpuszczą. Udało się to dopiero od strony wschodniej, gdzie przy wejściu sprawdzili nam dokładnie paszporty. Jak się później okazało, wejście tam wcale nie było warto zachodu, gdyż strzegący króla mundurowi nie dali podejść zbyt blisko pałacu.
Teraz już wiem, gdzie zimują "nasze" bociany :)
      Stolica odbiega swoim klimatem od pozostałej części kraju. Jest jakby bardziej europejska. Mniej naciągaczy i pseudo-przewodników namawiających do skorzystania z ich usług (zwłaszcza w porównaniu do Marrakeszu, o czym wspomnę w kolejnych postach). Mniej osób w tradycyjnych arabskich strojach. Więcej lepszych samochodów.
     Wielu osobom Rabat nie przypada do gustu. Zwłaszcza w konfrontacji z potencjałem atrakcji i klimatem innych miast Maroka. Ja w sumie się nie zawiodłem, gdyż oczekiwań zbyt wielkich również nie miałem. Miasto warte odwiedzenia na jeden dzień. Dla takiego "znawcy" architektury i sztuki jak moja skromna osoba, w zupełności wystarczająco.
      Wizyta w grudniu w tym kraju ma swoje plusy i minusy. Tym drugim niestety jest to, że dzień jest krótszy. 10 godzin słonecznych (wschód 7:30 a zachód 17:30). Plusy to na pewno mniejsza ilość turystów, brak upałów i niższe ceny - choć tu ręki sobie uciąć nie dam. Popołudniowym pociągiem za 130 DH (49 zł) udaliśmy się do Marrakeszu. Wielkich emocji we mnie Rabat nie wzbudził. W dalszej części marokańskiej przygody było już dużo ciekawiej. Dowiecie się o tym niebawem.


    Informacje praktyczne - czyli jaki jest mój rabat na Rabat:
Nocleg: https://www.airbnb.pl/rooms/3879192
Bilet na tramwaj: 6 DH (2,28).
Bilet na pociąg do Marrakeszu: 130 DH (49 zł) - strona kolei marokańskich: oncf.ma
Aplikacja o Maroku do pobrania na google play: Morocco - FREE Travel Guide
Co ciekawe, kursy wymiany walut we wszystkich kantorach są niemal identyczne. Za swego rodzaju wyjątek od reguły można nawet uznać fakt, iż najlepszy kurs wymiany dolarów na dirhamy zastaliśmy w drodze powrotnej, na Marrakeskim lotnisku.

2 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że kolejne posty ( opisujące wyjazd ) pojawią się równie szybko jak ten :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Postaram się do końca tygodnia wrzucić kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do komentowania:)