My: Ile za te spodnie?
Sprzedawca: 150 dirhamów.
My: Proszę Pana ja nie zarabiam w Euro ani w Dolarach. Mogę dać 50.
Sprzedawca: A widzi Pan. Dla Amerykanów cena to 300. Wam mogę zaoferować za 120.
My: Nie, to zdecydowanie za dużo jak dla nas. Mogę dać 60
Sprzedawca: 100
My: Za dużo. Idziemy
Sprzedawca: Jaka jest wasza ostateczna cena?
My: 70
Sprzedawca: 80
Idziemy.
Za drogo. Sprzedawca po chwili goni za nami i przystaje na naszą cenę.
Takie rzeczy tylko w krajach arabskich :) Zanim poczułem jednak ten
klimat i kulturę trochę minęło. Chociaż słowo "poczułem" to raczej za dużo powiedziane.
Powiedzmy, oswoiłem się z tym. Drugiego i trzeciego dnia w Marrakeszu już nawet
mnie to bawiło. Targowanie się to tradycja. Rzecz niemal święta. Nie
chcąc nikogo obrazić - jakkolwiek to dziwnie brzmi - powinieneś się
targować. Świątynia kiczu i tandety - takie było
moje wrażenie po pierwszym dniu wędrowania przez souki Marrakeszu. Pogląd mi się z biegiem czasu jednak zmienił.